HOME | DD

DrLouBitch — Projekt no.1 - Prolog by-nc-nd
Published: 2009-03-14 22:49:39 +0000 UTC; Views: 470; Favourites: 0; Downloads: 9
Redirect to original
Description W pustej uliczce rozległ się dźwięk kroków. Kroki, wskazujące na szybkie przemieszczanie się ich właściciela, stawały się coraz głośniejsze, współgrając teraz z głośnym dyszeniem.
Ciemność wylewała się zza każdego opuszczonego domu, bramy, każdego zakamarka. Tutaj latarnie nigdy nie działały. Choć deszcz dawno ustał, ostatnie krople wciąż śpiewały dziwnie wesoło w rynnie któregoś z owych domów, wypełniając przejmującą ciszę niepokojącym chlupotaniem.
A może faktycznie ktoś śpiewał?
Okolica nie była najprzyjemniejsza, a przebywanie tu po zmroku mogło być tylko aktem głupoty. Lecz cóż ma zrobić królik, zagoniony przez wilka w kozi róg? Zmuszony do podjęcia ucieczki, która ma niemal zerowe szanse powodzenia?
Mężczyzna w skórzanej kurtce był królikiem. Jego sytuacja była beznadziejna. Oparł się o rozpadającą się budkę telefoniczną z urwanym kablem. Oddychał ciężko, szybko. Nierównomiernie. Prawą ręką trzymał się za krwawiący bok. Łapał rozpaczliwe oddechy, błagając w duchu o cud.
Ucieczka nie miała sensu. Ktoś, kto go tu przywiódł gonitwą, znał go bardzo dobrze. Miał nad nim przewagę. A jego zamiary zdecydowanie nie należały do przyjaznych.
Była jedna pewna rzecz. Osoba owa została poza granicami odgrodzonego osiedla. Z początku myślał, że ucieczka w miejsce, do którego tylko on odważył się wchodzić – i to jedynie na zewnętrzne jego obszary – jest idealnym pomysłem. Dopiero po wkroczeniu na teren oficjalnie zamknięty zdał sobie sprawę, że prześladowcy właśnie o to chodziło.
Właśnie tutaj zaczął się horror. Cokolwiek teraz go ścigało, według niego, nie mogło być człowiekiem. Spuścił wzrok na krwawiący bok. Nie pamiętał momentu, kiedy oberwał. Wiedział, że stało się to już po wkroczeniu na, zdawać by się mogło, znajome terytorium. A dokładnie? To było dziesięć minut wcześniej? Dwadzieścia? Czterdzieści pięć? Bezsensowna ucieczka rozpoczęła się nieokreślony czas temu.
Drżącą lewą ręką sięgnął po magnum, trzymane w tylnej kieszeni spodni. Wyciągnął je i ułożył równolegle do głowy. Słabł. Myślami desperacko krążył po obrzeżach osiedla, szukając innego wyjścia.
Ta część miasta to jego teren. Opuszczony obszar był cokolwiek najmniej przez niego znany, ale trzymał w głowie dokładny układ ulic. Gdyby nie jego stan, mógłby uciekać bez końca, jednak nie miał szans na wyjście z tej pułapki. Cały teren był odgrodzony, niewielu głupców się tu zapuszczało. Każdy wiedział, że coś nieprzyjemnego tu siedzi. Nikt nie wiedział natomiast, co dokładnie. Badanie terenu było zbyt ryzykowne. Wyjście i wejście było tylko jedno; zwykła dziura w ścianie, o której wiedzieli nieliczni. Niestety po stronie, z której uciekał. Zdecydowanie za daleko, poza tym coś rodem z piekła siedziało mu na ogonie.
Zamrugał, gdy obraz zaczął powoli zawężać się. Przełknął krew, która napłynęła mu do ust. Powoli, wciąż drżąc jak osika, uniósł pistolet do góry.
Albo on, albo ja.
Pociągnął za spust, celując w niebo i zastanawiając się, czy głośniejszy był huk wystrzału, czy bicie jego rozszalałego ze strachu, galopującego nienaturalnie szybko serca.
Parę dźwięków zmieszało się w jego głowie w prawdziwą papkę. Ćwierkanie? Chichot? Dyszenie? Śpiew?... Wszystko razem rozbrzmiewało coraz głośniej. Drżąca dłoń zacisnęła palce na broni do białości. Mimo wcześniejszego przypływu odwagi, teraz momentalnie zbladł. Nie spodziewał się, że to znajdzie go tak szybko. Nie zdążył się przygotować.
Coś znajdowało się za ścianą sprawiając, że pomieszane dźwięki stały się już nie do zniesienia dla całkowicie rozoranej psychiki ściganego.
Z rozpaczliwym jękiem wyskoczył zza ściany, wcelowując pistolet w... pustkę. Dźwięki ucichły.
Mężczyzna poczuł oddech na swoim karku. Odwrócił się przerażony, nieprzygotowany na to, że... znów nic nie zobaczy. Panowała głucha cisza, naruszona tylko przez jego niesystematyczny, świszczący oddech.
Poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły. Osunął się na kolana, nie wierząc w swoje położenie.
Dość tego. Dość tego. To było za wiele.
Przyłożył lufę do głowy, drżący palec kładąc na spuście. Zacisnął powieki.
To się zaraz skończy, zaraz się skończy...
Nagłe dzwonienie tak go rozproszyło, że drgnął i nie zdołał go docisnąć. Spojrzał w stronę budki telefonicznej. Fałszywy dźwięk dzwonka wydobywał się właśnie z niej.
Towarzyszyło tej sytuacji uczucie świadomego snu. Czy za chwilę obudzi się we własnym łóżku? Dzwonienie to budzik? Wszystko powinno się rozmyć...
Dzwonienie nie cichło. To nie był sen. Mężczyzna zamarł. Czyżby telefon zadziałał? Czy ktoś... może ktoś przez przypadek dodzwonił się tutaj i jest w stanie udzielić mu pomocy?...
Wstał, kierowany nową nadzieją. Spróbował postąpić krok, jednak coś go zatrzymało.
Nie odbieraj.
Z trudem przesunął się do przodu.
To pułapka.
Lub ratunek.
Drugi krok nie stanowił dla niego problemu. Rzucił się do budki telefonicznej i złapał za słuchawkę, przyciskając ją do ucha. Nabrał powietrza.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

        Jason Taylor śpiewał, wtórując Susan Vega. Na co dzień nie słuchał takiej muzyki – wolał zachować ją dla siebie, na samotne wieczory, takie, jak ten. Gdy utwór w radiu skończył się, Jason klasnął w dłonie.
- Moja Sue! – powiedział z żalem, kręcąc regulatorem, by znaleźć kolejną stację, nadającą którąś z jej piosenek. – Gdzie jesteś, moja Sue~~?
Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy zamiast „swojej Sue”, usłyszał trzask, po którym nastąpił całkowicie męski głos. Mało tego, ten głos wydawał się należeć do śmiertelnie przerażonego człowieka.
- HALO?!! Halo, kto mówi?!! Z tej strony Trent Owen!!!
Taylor pobladł. Trent Owen? TEN Trent Owen? Dwukrotnie oskarżony o dilerkę, raz za rozbój i raz o morderstwo, którego mu nie udowodniono, obecnie najbardziej poszukiwany alfons w mieście? Jason przełknął ślinę i pogłośnił, włączając nagrywanie.
- Owen?... – zapytał inny, niepewny głos.
- YUKI?!! Yuki, to ty?!! – wrzasnął Trent. Nie do wiary! Yuki Ikeda?!! Taylor nie wierzył własnym uszom. Nie mogło być mowy o pomyłce. Wszyscy wiedzieli, że Owen i Ikeda byli wspólnikami.
Yuki chrząknął.
- Taa, nie drzyj się tak... – odparł zmieszany. – Miałeś więcej nie dzwonić. Rozłączam się.
- Yuki, błagam cię, wysłuchaj mnie!!! Wiem, że spieprzyłem sprawę, jestem idiotą, ale wszystko ci wynagrodzę, tylko błagam, posłuchaj! Jestem na terenie zamkniętym, mam kłopoty...
Taylor zamrugał zszokowany. Teren zamknięty?!! Zupełnie oszalał?!!
- TEREN ZAMKNIĘTY?!! – Yuki był tego samego zdania. – Czego ty tam do kurwy nędzy szukasz, śmierci?!! Jak ty tam wlazłeś w ogóle?!! Popierdoliło cię do końca?!!
Owen nie odpowiedział. Porażający nerwy, wysoki pisk dostał się tak do rozmówcy po drugiej stronie linii, jak i do skołowanego policjanta, który aż podskoczył. Niespokojne bicie serca wcale nie zwolniło, gdy wsłuchiwał się w niepokojącą ciszę, jaka potem nastała.
- Trent?! – zawołał Yuki po chwili. – Co to było?!! Halo?!! TRENT?!! Kurwa! Nie ruszaj się stamtąd, jadę po ciebie... Czekaj gdzieś blisko wejścia! SŁYSZYSZ?!!
Taylor miał wrażenie, że znalazł się w trybie bullet time. Ciśnienie buczało mu w uszach po zderzeniu tego, co usłyszał, z jego wiedzą na ten temat. Informacje w jego głowie przetwarzane były przez szybko obracające się kołowrotki pracujące w mózgu. Przecież na ten obszar nie ma żadnego wejścia?...
- Idioto, nie jedź tam!!! – wydarł się Jason, grzebiąc w szufladce swojego auta. Wyjął niebieski kogut, otworzył okno i postawił go na dachu. Policyjna syrena pozwoliła mu jakoś przebić mu się przez korek, płosząc zdziwionych kierowców. Spojrzał na zegarek i dodał gazu. Jeśli dobrze pójdzie, powinien być w strefie zamkniętej za pięć minut, jadąc na pełnym gazie.
Nie zastanowił się wtedy, dlaczego słyszał rozmowę z takiej odległości.
Gdy udało mu się wyjechać na prostą, zostawił za sobą porozstawiane samochody i z głośnym piskiem opon ruszył do tej części miasta, którą każdy o zdrowych zmysłach omijał szerokim łukiem.
Related content
Comments: 0